„Hobbit: Niezwykła podróż” – filmowy powrót do Śródziemia

  31 grudnia, 2012

hobbitNa ten film czekałam długo. Wiedziałam, że po trylogii, która zawładnęła mną nie tylko książkowo, ale i na ekranie, musi nadjeść dzień, kiedy Peter Jackson ponownie stanie za sterami i wytworzy magiczny klimat Śródziemia. Na całe szczęście, tak się stało i w piękny świąteczny czas na ekrany kin zawitał „Hobbit: Niezwykła podróż”. I tak jak sugeruje podtytuł, ten prawie nic nie znaczący dopisek, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest to z pewnością podróż niesamowita i pełna przygód. A że trzy części? Bardzo dobrze! Więcej okazji, by spotkać się ze znanym światem i bohaterami.


14

Na początku muszę się przyznać do pewnego grzechu. Choć „Władcę Pierścieni” przeczytałam kilka razy, tak z „Hobbitem” nigdy nie mieliśmy okazji się poznać. Brak czasu, może ignorancja, że „Hobbit” to taka namiastka dzieła fantastyki? A może dlatego, że wielu uważa książkę przeznaczoną dla znacznie młodszych czytelników? Jakby nie było, nie poznaliśmy się na drodze książkowej, co nie oznacza, że chętnie nie wybrałam się na seans filmowy. Co to, to nie!

Ale to tyle tytułem wstępu i mizernych wyjaśnień.

„Hobbit” to wspaniała ekranizacja. Podobnie jak „Władca Pierścieni”. Owszem, nie jest to ten sam klimat, ale jak już wielu przede mną wspomniało, Tolkien opowiadał historię dzieciom na dobranoc. Czy więc powinniśmy oczekiwać od reżysera zmiany koncepcji jego powieści? Zdecydowanie nie! W ten sposób powstała inna, a jednocześnie nawiązująca do trylogii, historia, która porywa równie mocno. Wystarczy jedynie odciąć się od poprzednich dzieł Jacksona i dać się porwać nowej koncepcji. Ja wręcz zachłysnęłam się nowym światem i najchętniej nie wychodziłabym z kina przez następne trzy godziny. Zresztą „Hobbit” zainspirował mnie, bym w domu urządziła sobie maraton filmowy ze Śródziemiem. A co!

Mimo że niewiele ekranizacji do mnie przemawia (do tej pory nie mogę wybaczyć twórcom „Hrabiego Monte Christo”, że tak spartolili swoją pracę), to uważam, że Peter Jackson stanął na wysokości zadania i dobrze wypełnił swoją misję. Dość wiernie trzymał się oryginału, a jednocześnie urządził iście hollywoodzkie widowisko. Wierząc moim znajomym, podobnie jest z „Hobbitem”, choć kilka nieścisłości wkradło się do filmu. Dla mnie, w roli widza niezaznajomionego z lekturą, całość wypadła bardzo przekonująco i z pewnością nie raziło brakiem logiki. Jednym z zarzutów jest choćby pojawienie się Białego Orka – Azoga, który teoretycznie powinien spoczywać w pokoju. W filmowej wersji nadawał on jednak dynamiki, a jednocześnie stwarzał realne zagrożenie dla bohaterów. Jego brak, mógłby spowolnić akcję i dać kolejny powód do narzekań osobom lubiącym szukać dziury w całym.

„Hobbit” to historia lekka, gdzie bohaterowie uwolnieni są od brzemienia, które ciążyło nad postaciami z „Władcy Pierścieni”. Walka nie toczy się o całe Śródziemie, ale o jedynie „Samotną Górę” stanowiącą dom dla krasnoludów. Dlatego też atmosfera jak i przygody są dużo mniejszego kalibru, wojska nie ustawiają się w szyku, a w powietrzu czuć jedynie unoszącą się tajemnicę i jedynie oznaki zmian. Dzięki temu widz, choć angażuje się mniej, nie czuje tak dużego zagrożenia. Ma przede wszystkim uczestniczyć w przygodzie, którą można opowiedzieć przyszłym pokoleniom. Tym razem w centrum opowieści znajduje się nie tylko hobbit i czarodziej, ale i krasnoludy, które wyruszają na podbój utraconego królestwa.

Przyjemnie ogląda się tych kilkanaście postaci, które mierzą się po drodze z kreaturami przerażającymi, silniejszymi i przede wszystkim większymi niż małe, choć bojowe i silne, krasnoludy. Na pierwszy plan z całej wesołej, lecz zdeterminowanej kompanii, wysuwa się Bilbo, Gandalf i przywódca krasnoludów – Thorin Dębowa Tarcza (który bądź co bądź wygląda zaskakująco pociągająco). Każdy z aktorów wypada niezwykle i bardzo przekonująco. Świetnie spisuje się Martin Freeman (Bilbo) – rewelacyjnie dobrany, rewelacyjnie wygląda, rewelacyjnie zagrał; Ian McKellen (Gandalf), który nadal trzyma formę; Richard Armitage (Thorin), naprawdę bardzo dobra rola. Pozostali nie odstają od głównej trójki, jednak giną gdzieś w tle ze względu na mnogość postaci, jak i mniejszą ilość wyrazistych i zapadających w pamięć scen z ich udziałem.

Nie będę oryginalna, ale nie mogę nie zachwycać się Gollumem – majstersztyk. Zarówno aktorski jak i komputerowy. Gollum wypada jeszcze lepiej niż w trylogii. Smutek ogarnia człowieka, gdy spogląda w oczy kreatury pozbawionej jedynego szczęścia i jedynego światła w jego ponurym świecie. Aż żal pomyśleć o tym, jaki koniec go czeka.

Choć nie w każdym miejscu dialogi porywają, jedna scena (tu też nie będę oryginalna) zapada głęboko w pamięć. Pojedynek na zagadki pomiędzy Bilbem a Gollumem została rozpisana, nakręcona i przede wszystkim zagrana perfekcyjnie. Po raz kolejny sprawdza się stara prawda, że dobry scenariusz, dobrze rozrysowane postaci i przede wszystkim błyskotliwe dialogi biją na głowę perfekcyjne efekty specjalne i wizualne.

Pozachwycam się muzyką, gdyż ta, choć bazująca na znanych motywach, nadal porywa, a mnie przyprawia o ciarki na całym ciele. Nie wspominając już o pieśni krasnoludów, która wypełnia salę kinową i przemawia do wyobraźni dużo lepiej niż nie jeden „hit” popowy, który da się słyszeć w nowościach kinowych. Dumnie rozbrzmiewa ta pieśń, wywołując nostalgię i tęsknotę za minionymi czasami. I zdjęcia – powrót na stare, ale jakże ukochane śmiecie. Nowa Zelandia znów czaruje swymi urokami, a ja rozpływałam się z wrażenia w fotelu.

Nie potrafię być obiektywna. Nie w tym filmie. Nie, kiedy chodzi o Śródziemie Petera Jacksona.

TytułHobbit: Niezwykła podróż
Rok premiery: 2012
Gatunek: fantasy
Moja ocena: 9/10

Jak znajdziecie chwilkę, to proszę Was o wypełnienie ankiety, którą znajdziecie u góry po prawej stronie. Trochę ucina, ale to co najważniejsze widać 🙂

I na zakończenie: życzę wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku, szampańskiej zabawy i wielu sukcesów (nie tylko zawodowych) w nadchodzącym, 2013 roku 🙂

 

[mc4wp_form id="3412"]